sobota, 20 lutego 2010

Piękny dzień.
Wychodzę po fajki.
Słońce oślepia mnie już przy wyjściu z klatki.
Ironiczny uśmiech na mojej twarzy.
Idę do sklepu, kupuję sok pomarańczowy, paczkę mentoli, wychodzę.
Otwieram sok, upijam łyk, odpalam papierosa.
Na mojej twarzy słoneczny promyk, przemyka, mrużę oczy.
Ironiczny uśmiech zmienia się w rozkosz.
Upijam kolejny łyk soku.
Do domu wracam okrężną drogą, delektuję się tą chwilą.
Wspaniały, leniwy spacer w roztopach.
Rzeki brudu płyną ulicą, czuję się, jakby i brudy mojego życia spływały ze mnie.
Łyk soku, przełykam, soczysty kawałek miąższu spływa po ścianach aksamitnego gardła...
Co jest?
To nektar, wkurwiam się.
Kawałki owoców, chujwieco.
Zamykam oczy, idę dalej.
Wspaniały dzień, mam go na własność.
Idzie wiosna, wiem to.

1 komentarz:

kru pisze...

Siemanko, witam w mojej kuchni!
Mogłabyś dziecko, jak już cytujesz moje teksty na swoim blogu /a właściwie jego większości/, używać cudzysłowu tudzież systemu harwardzkiego.
Pozdrawiam,
kru.nlog.org